Kiedy ktoś taki jak Guy Ritchie bierze się za legendę o Królu Arturze, z pewnością nie należy się spodziewać klasycznego, baśniowego podejścia przypominającego serialową produkcję BBC. W swoim nowym filmie, brytyjski reżyser stawia na świeżość, oryginalność i autorskie spojrzenie. W efekcie "Legenda miecza" okazuje się zwariowaną hybrydą gatunkową, z jednej z strony przypominającą “Grę o tron” i “Wikingów”, z drugiej natomiast komediowo-gangsterski “Przekręt”, a miejscami w pewien sposób nawet “Hooligans”. Szkoda jednak, że w tej odważnej i zasługującej na pochwały próbie, zabrakło nieco umiaru...
Cała recenzja: http://okiemfilmoholika.pl/filmy/krol-artur-2017-recenzja-filmu-guy-ritchie/
W 100% zgadzam się z twoją recenzją :D mam identyczne odczucia, natomiast 4/10 to moim zdaniem za niska ocena. Dla mnie 6,5/10 , a tekst na stronie świetny!!! :)
Zgadzam się.
Najlepsze w tym filmie to ścieżka dźwiękowa i klasycznie "snatchowe" scenki. A, no i Jude Law, który co prawda grał w zupełnie innym filmie niż reszta obsady, ale był demonicznie świetny :)
Hunnam jest miły oku, ale aktor z niego niespecjalny, szczególnie w scenach z Judem Law wypada wręcz jak model-amator, grający obok szekspirowskiego starego wyjadacza. Gdyby film powstał z 10-15 lat temu Brad Pitt uciągnął by tą rolę idealnie.
No i efekty specjalne czy montaż a la gra komputerowa... no nie wiem. Pomieszanie z poplątaniem wszystkiego, montaż poszatkowany do bólu, widać że film powstawał dłuuuugie lata i w bólach, bo jest mocno niespójny i nierówny. Sporo fajnych cameo w tle, które łatwo mogą umknąć przez galopujący montaż.
Do obejrzenia, ale w trakcie się często ziewa z przemęczenia, przeładowania, nadmiaru.
Według mnie ani Brad ani Charlie nie są jakimis wybitnymi aktorami, ale u Hunnama charyzma jest wręcz namacalna, podczas gdy Pitt kręci się tylko na ekranie i w każdym filmie jest taki sam (nijaki) - nie mija sekunda, a o nim zapominasz.
Charlie ok, Jude ok, ale na scenach z Astrid miałam ochotę wyjść z kina! Zupełnie jakby wzięli z ulicy pierwsza lepsza dziewczynę, wcisneli do ręki scenariusz, postawili przed kamerą i kazali czytać.
napisze konkretnie,i bez urazy... ,ale jeżeli,z tego co widzę,dla La la... dajesz 10,a dlatego filmu 4,i do tego porównujesz tutejszą rolę,z serialami,to coś chłopie jest z Tobą nie tak... Pozd.
A ja się już dawno na żadnym fantasty tak dobrze nie bawiłam jak na "niestrawnej" "Legendzie miecza"... Po 3 minutach ekspozycji z królewskim Erickiem Bana przywykłam do przesadnych plenerów rodem z gry komputerowej, biorąc poprawkę na sztuczne, koturnowe, "gotyckie" CGI, do którego świetnie dostosował się szekspirowski, "makbetowy" Jude Law... Z Hunnama, (który o dziwo tym razem się nie nie gibał ;) wyszło jakże pożądane u Ritchego londyńskie Newcastle... Od razu przypomnieli mi się "Chuligani" i hehe, hamletowskie dylematy z "Sons of Anarchy"... aż dziwne, że ciżemki Artura nie przypominały bardziej ulubionych białych adidasków, które Charlie H. przemycił z Londynu na kalifornijskie boczne drogi ( o jakże te butki kuły w oczy naszych rodzimych fanów motocyklowych "klubów").
Można narzekać, że montaż był poszatkowany i akcja pędziła na łeb na szyję. Część detali umknęła oku i trzeba ich wypatrywać w wersji obejrzanej "na spokojnie" w domu... Jednak ta sieczka napędzała akcję i dobrze odpowiadała "wewnętrznemu napędowi" głównego bohatera... Może chętnie spędziłabym kilka chwil więcej na "mrocznych ziemiach", z niewidocznymi potworami czającymi się gdzieś poza polem widzenia, ale i bez tego "King Arthur: Legend of the Sword", wędruje na półeczkę DO PONOWNEGO OBEJRZENIA. Chciałam postmodernistycznego, bawiącego się po swojemu konwencją Ritchego i go dostałam, a sama legenda... arturiańska, dostała potężną dawkę współczesnej energii - chłopaki z dzielnicy zrobili porządek w Camelocie ;)
Ostatnie zdanie - że chłopaki z dzielnicy zrobili porządek w Camelocie:) - to najwspanialsze streszczenie filmu!
Zgadzam się z każdym słowem - ja też muszę to jeszcze raz obejrzeć - bo trochę jestem w szoku, trochę to wszystko było za prędko - ale jestem zadowolona - bo zobaczyłam w końcu coś innego, niż Ginewrę i Lancelota:)
Twój komentarz to jakiś pseudointelektualny bełkot. A film nie pasuje do konwencji i jest jakąś pokrętną fantasmagorią. To film dla ludzi zżytymi ze smartfonami, których wszystko nudzi i nie potradią skupić na niczym uwagi dłużej niż przez pół minuty.
Polecam w ramach ćwiczenia skupienia i odwyku od smartfona inny film z blondi Hunnamem - "Zaginione miasto Z". Jeśli wymagasz więcej nieśpiesznej narracji to "Aguirre, gniew boży" będzie akuratny... albo lepiej idź na spacer.
Trzeba mieć nieco wyobraźni, żeby odejść od własnych wyobrażeń otworzyć się na czyjąś fantasmagorię... A może odnalazłeś zaginiony manuskrypt z jedyną, obiektywną, autobiografią... Merlina. To tyle pseudointelektualnego bełkotu na dziś.
Dobrze napisane. Ja dodałem punkty za tematykę i pokazanie nieco brutalniejszej magii :)
Starałem się na seansie jakoś wczuć w klimat, ale skakanie po scenach i ciągłe wcinki pokazujące ciągle to samo po raz n-ty, skutecznie mi to uniemożliwiały, a szkoda :(
Nie mogłem patrzec też na kobietę maga wyglądającą jak bucząca narkomanka..
Król Artur po raz enty nazywasz odświeżeniem Hollywoodu? HaHa. Przecież właśnie po to maglują w kółko te same tematy, żeby Cię ściągnąć do kina naiwniaku, bo wiedzą, że to chwytliwy temat. A ty się na to nabierasz.
Zgadzam się z Tobą całkowicie. Nawet jak na film fantasy to przegięcie z tymi efektami. Uważam, że to jedna z gorszych opowieści o królu Arturze.
Tylko, że ta "świeżość" konwencji to wyświechtane od dziesięcioleci głupie gadki w stylu amerykańskich hip-hopowców - żenujące i do d... nie podobne w filmie fantasy.